W ramach cyklu „spotkanie ze świadkiem historii” Muzeum Więzienia Pawiak gościło 26 lutego br. Marka Dunin-Wąsowicza, który był przyjacielem Michała Issajewicza pseudonim „Miś”, uczestnika zamachu na Franza Kutscherę. Jego wspomnienia poprzedził wykład „Akcja na Kutscherę – przebieg i reperkusje” wygłoszony przez muzealnika Roberta Hasselbuscha. Przypomniał on, że likwidacja kata Warszawy była jedną z najbardziej spektakularnych akcji polskiego podziemia w okresie II wojny światowej.
Franz Kutschera pełnił funkcję dowódcy SS i policji dystryktu warszawskiego przez zaledwie cztery miesiące (objął ją 25 września 1943 r.). To jednak wystarczyło, by ten niespełna 40-letni Austriak, z wykształcenia ogrodnik, zyskał miano kata Warszawy, po tym jak nasilił represje wobec mieszkańców stolicy. Terroryzował miasto łapankami ludności cywilnej i publicznymi egzekucjami. Ginęło w nich po 300 osób tygodniowo. Niemal codziennie na słupach ogłoszeniowych pojawiały się nowe afisze z podpisanymi przez Kutscherę listami osób skazanych na śmierć.
Polskie Państwo Podziemne wydało wyrok śmierci na znienawidzonego przez mieszkańców gen. Franza Kutscherę. Jego wykonaniem miał się zająć Kedyw KG AK, którym dowodził płk August Emil Fieldorf „Nil”. Przeprowadzenie akcji powierzono zgrupowaniu „Agat” (późniejszy „Parasol”). Była to jednostka do zadań specjalnych wywodząca się z Grup Szturmowych Szarych Szeregów.
Akcja rozegrała się 1 lutego w biały dzień w tzw. dzielnicy niemieckiej. Przeprowadziła ją 12-osobowa grupa żołnierzy „Agatu” pod dowództwem Bronisława Pietraszewicza, pseudonim „Lot”. Około godz. 9 Kutschera wyszedł z mieszkania w Alei Róż 2 i pojechał do położonego zaledwie 140 m dalej dowództwa SS i policji w Alejach Ujazdowskich 23. Tam, tuż przed bramą, jego pancernej limuzynie zajechał drogę samochód prowadzony przez Michała Issajewicza „Misia”. Następnie Bronisław Pietraszewicz „Lot” oddał do Kutschery serię ze stena. Strzelał też do ss-mana z automatu Zdzisław Poradzki „Kruszynka”. Ciężko rannego „kata Warszawy” dobił z pistoletu Michał Issajewicz „Miś”.
Odgłosy strzałów zaalarmowały ochronę siedziby SS i policji. Z okien budynku i okolicznych domów Niemcy otworzyli ogień do żołnierzy podziemia. Wszystkim uczestnikom akcji udało się odjechać z Alej Ujazdowskich, ale podczas wymiany ognia ciężko ranni zostali Bronisław Pietraszewicz „Lot” i Marian Senger „Cichy”. Cała akcja trwała 90 sekund, ale niestety po stronie polskiej nie był to koniec ofiar. Kazimierz Sott „Sokół” i Zbigniew Gęsicki „Juno”, którzy zaraz po zamachu przewieźli kolegów do Szpitala Przemienienia Pańskiego na Pradze, w drodze powrotnej zostali otoczeni przez Niemców na moście Kierbedzia (dziś jest to most Śląsko-Dąbrowski). Nie chcąc wpaść w ręce gestapo, skoczyli do Wisły i zginęli w jej nurtach. „Lot” i „Cichy” zmarli w wyniku ran kilka dni później. Straty niemieckie wyniosły: pięciu zabitych i dziewięciu rannych.
Franz Kutschera, był najwyższym rangą funkcjonariuszem hitlerowskiego aparatu represji zlikwidowanym przez Armię Krajową. W odwecie za jego zabicie Niemcy nałożyli na Warszawę 100 mln zł kontrybucji, a dzień po zamachu rozstrzelali w Alejach Ujazdowskich 21, w pobliżu miejsca zamachu na Kutscherę, stu zakładników. Była to jedna z ostatnich publicznych egzekucji w okupowanym mieście przed wybuchem powstania warszawskiego.
Rozstrzeliwania odbywały się wprawdzie nadal, ale już poza miastem lub w ruinach getta. Zaprzestano też wywieszania afiszy z nazwiskami skazanych i zakładników. Niemcy zrozumieli, że eskalowanie terroru wywołuje opór.
Wykład uzupełnił Marek Dunin-Wąsowicz, przyjaciel jednego z uczestników akcji na Kutscherę – Michała Issajewicza „Misia”. Opowiadał też o swoich przeżyciach na Pawiaku i w Al. Szucha oraz w obozie koncentracyjnym Stutthof. Gość Muzeum, jak się okazało, m. in. dzięki temu co opowiadał mu Michał Issajewicz, mógł napisać pierwsza książkę o opisywanej akcji, która ukazała się pod tytułem „Zamach na Kutscherę” w końcówce lat 50-tych XX wieku w serii „Żółtego tygrysa”.
To było niesamowite spotkanie ze świadkiem historii. Marek Dunin-Wasowicz, którego rodzinne dzieje sięgają XII wieku i obejmują wiele bardzo zasłużonych dla Polski osobowości, potrafił wręcz zahipnotyzować swoich słuchaczy, wśród których największą grupę stanowili uczniowie XII liceum ogólnokształcącego im. H. Sienkiewicza z Warszawy. Mimo strasznych swoich przeżyć w katowniach gestapo na Pawiaku i Szucha oraz w KL Stutthof, a więziona przez Niemców była też jego rodzina: ojciec, brat i matka, zachował ogromną pogodę ducha i ma szczególny dar opowiadania.
Oprac. M.K