77 rocznica egzekucji więźniów Pawiaka w Magdalence


Pawiak jest miejscem symbolicznym, w którym w czasie wojny Niemcy więzili tysiące Polaków – bestialsko katowanych i torturowanych na przesłuchaniach gestapo w Al. Szucha. Wiele osób rozstrzelano w tzw. warszawskim pierścieniu śmierci (Palmiry, Magdalenka, Lasy Kabackie, Wólka Węglowa, Wydmy Łuże, Rembertów, Wawer, okolice Jabłonny), później w ruinach getta. Tysiące wywieziono na pewną śmierć do obozów koncentracyjnych: KL Auschwitz-Birkenau, KL Stutthof, KL Lublin, KL Ravensbrück…

Egzekucja odbyła się 77 lat temu 28 maja 1942 r.

Już 26 maja 1942 r. dwaj oficerowie Sicherheitsdienst dokonali oględzin terenu w pobliżu Magdalenki. Polską służbę leśną poinformowano, że teren będzie niedostępny ze względu na przewidziane ćwiczenia wojskowe i zakazano ludności wstępu do lasu. Następnego dnia pod pozorem manewrów wykopano trzy podłużne doły.

Formowanie transportu na egzekucję rozpoczęło się późnym wieczorem 27 maja i przebiegało w wielkim pośpiechu. Więźniów zabierano z cel niespodziewanie, przy wrzaskach, biciu i kopaniu ze strony wachmajstrów i gestapowców. Kaci uniemożliwiali ofiarom nawet założenie ubrania, dlatego wielu osadzonych opuszczało cele w samej tylko bieliźnie. Świadomość, że jest to transport śmierci, dodatkowo utwierdzało nie wydanie ani depozytów ani żywności na drogę. Zwiastunem strasznej zbrodni, jaka miała nastąpić, stała się także gwałtowna burza z piorunami, która właśnie wtedy rozszalała się nad Warszawą. Tak wspominał Leon Wanat: Oślepiające blaski błyskawic raz po raz rozdzierały niebo, a strumienie ulewnego deszczu waliły w małe więzienne okienka. Wśród tych rozpętanych żywiołów po oddziale V uwijali się jak złe duchy wachmajstrzy niemieccy. Z furią otwierali drzwi do cel, w których od dwu dni przebywali więźniowie przeznaczeni do transportu, wykrzykiwali nazwiska i wśród bicia wyciągali zaspanych i zdenerwowanych więźniów na korytarz.

Grozę tego co wówczas działo się na Pawiaku oddaje fragment wspomnień Zbigniewa Tomaszewskiego: W nocy z 27 na 28 maja 1942 r. obudził mnie warkot samochodów. W parę chwil potem z wrzawy, krzyków i pospiesznie wydawanych rozkazów wywnioskowałem, że akcja ma charakter eksterminacyjny. Usłyszałem zgrzyt klucza w kracie naszego oddziału, na korytarz weszło kilku Niemców. Otwierając celę po celi, dzikim krzykiem i biciem wyganiali na korytarz wywoływane ofiary. Po celach ogólnych przystąpiono do otwierania izolatek. (…) Mijały straszne chwile wyczekiwania. Kroki z każdą chwilą zbliżały się w kierunku mej celi. W końcu usłyszałem szept rozmowy obok mej izolatki. Serce przestało mi bić. Moment wahania ze strony Niemców i za chwilę klucz zazgrzytał… jednak w drzwiach następnej izolatki, (…) Słyszałem zamykanie krat na oddziałach, osławione niemieckie krzyki: „raus, raus!” potem znów warkot samochodów. Nastała śmiertelna cisza. Upłynęło dobre pół godziny, zanim ocknąłem się z odrętwienia. Tym razem nie przyszła jeszcze na mnie kolej….

Więźniów oddziału męskiego wywołanych z poszczególnych cel zebrano na oddziale V, a następnie przeprowadzono do kaplicy więziennej. Podobnie wypadki potoczyły się na oddziale żeńskim – Serbii, gdzie gestapowcy wybrane na egzekucję kobiety umieścili w kaplicy. Tak opisuje ten dzień polska lekarka – wieloletnia więźniarka funkcyjna Anna Czuperska: Najgłębiej wryła mi się w pamięć noc z 27 na 28 maja 1942. Późno, po wieczornym apelu, nasza cela lekarek zaczęła układać się do snu(…) W chwilę potem rozległy się wrzaski gestapowców i padły pojedyncze nazwiska więźniarek z III oddziału. (…) Wkrótce usłyszałyśmy tupot ciężkich kroków pod drzwiami szpitala i zgrzyt klucza w zamku. (…) Gestapowcy wyczytali z listy nazwiska: Janina Kardej-Zamajska i Janina Górska (aresztowane w 1940). Obie leżały od dłuższego czasu w szpitalu więziennym. Kardej-Zamajska w celi nr 4, po niedawnej operacji pęcherzyka żółciowego, Janina Górska, chora na zapalenie surowicówek. Przedstawiłam gestapowcom ciężki stan obu kobiet, niezdolnych do poruszania się, lecz prośby i przedłożone motywy nie miały żadnego znaczenia. Kazali je zanieść na noszach. Obie więźniarki, choć zdawały sobie sprawę, co je czeka, zachowywały się po bohatersku.  Z kaplicy, mieszczącej się w tym samym pionie, co nasza cela, usłyszałyśmy po chwili pieśń  „Pod Twoją Obronę” i pojedyncze słowa „Warszawianki”. To śpiewał chór zamkniętych w kaplicy więźniarek. Nad samym ranem Burkl i Fruwirth osobiście doprowadzili do transportu Helenkę Dąbrowską.

Między godzinami trzecią w nocy a dziewiątą rano ofiary wywieziono do Lasu Sękocińskiego koło Magdalenki. Egzekucja rozpoczęła się o godzinie czwartej rano na terenie majątku Łazy, gdzie dzień wcześniej wojsko niemieckie wykopało rowy. Wówczas zostali zamordowani ludzie reprezentujący różne środowiska i grupy społeczne, m. in.: lekarz prof. dr med. Leon Pękosławski, działacz socjalistyczny Gustaw Karol Lewestam, członek Stronnictwa Pracy Franciszek Kwieciński, dziennikarz Jerzy Roman Szyszko czy organizator Związku Walki Zbrojnej (ZWZ) na terenie Pomorza mjr Józef Ratajczak. W egzekucji koło Magdalenki zginęło dziewięciu funkcjonariuszy polskiej straży więziennej pełniących do momentu aresztowania służbę na Pawiaku. W grupie rozstrzelanych więźniarek znajdowało się 15 Rawensbruczanek z pierwszego transportu, który odszedł z Pawiaka 22 września 1941 r. (274 kobiety) na których ciążył wyrok śmierci za działalność w konspiracji skierowaną przeciwko Rzeszy Niemieckiej. W styczniu 1942 r. zostały one przewiezione powrotem na Pawiak i rozstrzelane…

Jak wspomina Anna Czuperska: Przed wieczornym apelem przyszli do szpitala brudni, zgrzani, pijani Ukraińcy i razem z nimi Burkl. Przynieśli nosze…Igliwie sosny i grudki świeżej ziemi na noszach kazały przypuszczać, że zbrodni dokonano w lesie… w lasach sękocińskich koło Magdalenki…

Ofiary zamordowano strzałami z broni maszynowej i spoczęły One w trzech położonych obok siebie zbiorowych mogiłach. Aby ukryć ślady zbrodni Niemcy zamaskowali miejsce egzekucji zasadzając tam małe brzózki.


Stracono 202 mężczyzn i 22 kobiety